wtorek, 27 marca 2012

Trawa na wietrze

Oto moja pierwsza praca zaliczeniowa, która kosztowała mnie sporo wysiłku. W pierwszej kolejności wymagała biegania po mokrych polach, w celu złowienia możliwie najokazalszych egzemplarzy trzcin. Następnie należało uchronić zdobycz przed zapędami naszej kotki, dla której przyniesiona trawa stanowiła doskonałą zabawę. Potem trzy tygodnie rycia, wygładzania i doglądania glinianych placków. A na koniec nerwowe oczekiwanie na efekt wypału.




Jak już tryptyk opuścił piec, nie mogłam się nadziwić, że oprócz trzech małych pęknięć wszystko wyszło tak jak chciałam. Byłam zachwycona. Dziś nadal mi się podoba, chociaż kolor angoby nałożyłabym mocniejszy.




1 komentarz: